Już kiedy byłam w ciąży na
przymusowym zwolnieniu lekarskim szperałam sporo w Internecie, czytałam rożne
książki. Największe wrażenie zrobiła na mnie „Księga rodzicielstwa bliskości” opisująca
7 filarów rodzicielstwa bliskości. Jeden z nich brzmi „noś swoje dziecko”. I
kiedy tak zaczęłam zgłębiać temat pomyślałam, że fajnie byłoby nosić swoje
dziecko w chuście. Zawsze wzruszały mnie wakacyjne obrazki mam noszących swoje
dzieci w chuście nad morzem.
No i stało się… chcę nosić,
no dobra, ale trzeba by się tego nauczyć nim się maleństwo urodzi. I tak to
szperając w sieci trafiłam na Grażynę Kasprzak, która akurat w Śremie organizowała
warsztaty chustowe. Zapisałam się…
Nadszedł koniec kwietnia,
jadę na warsztaty prowadzi je przesympatyczna Ola Mazurek. Opowiada nam o fizjologii
małego dziecka, o noszeniu, o tym dlaczego warto nosić. I wreszcie pokazuje nam
wiązanie – kieszonkę. Trudna- nie trudna… myślę… spróbujemy. Wybieramy sobie
chusty, dostajemy lalki i zaczynamy wiązać. Jak się okazuje łatwo się patrzyło,
trudniej wykonać, ale jedno, drugie i trzecie wiązanie. i dochodzę do wprawy, i
stwierdzam, że to fantastyczne uczucie, a to tylko lalka, to jak fajnie musi być,
kiedy ma się w chuście własne dziecko. Wracam z warsztatów do domu, opowiadam mężowi
jak to było fantastycznie i że ja chcę chustę, bo muszę przecież ćwiczyć wiązania.
Przeglądamy strony z chustami, ceny zawrotne… no ale ma służyć na lata, więc
nie warto byle czego kupować. W końcu wybieramy; piękna zielona nati baby. Przyjeżdża
kurier z chustą, jestem zauroczona jaka ona ładna i od razu zaczynam wiązać
misia :) Wszystko ładnie się udaje, trzeba tylko popracować nad dociąganiem przy szyi,
żeby nie było za luźno. I tak sobie ćwiczę wiązania z misiem, aż do momentu
kiedy mam kategoryczny nakaz leżenia…
Przychodzi ten wyczekany dzień…
rodzi się Julia.
Odczekujemy trochę i kiedy
mała ma 4 tygodnie próbuję swoich sił. Zawiązuję ją od razu (trwało to może z
15 minut z wieloma poprawkami), a ona wcześniej rozpłakana od razu się uspokaja
i zasypia.
Chusta okazała się wręcz
„magiczna”. Julia od początku naszej wspólnej drogi była dzieckiem o bardzo
dużej potrzebie bliskości. Zasypiała na rękach, a odkładana do łóżeczka od razu
się budziła. Od kiedy mamy chustę, śpi sobie słodko wtulona we mnie, a ja mogę obrać
ziemniaki na obiad, powiesić pranie czy zetrzeć kurze.
Mieszkanie na 4 piętrze nie
jest zbyt komfortowe, no ale co zrobić jak nie ma się wyboru? I jak tu wyjść na
spacer z wózkiem, kiedy przez pierwszych 6 tygodni po porodzie masz nie
dźwigać?
Można w ogóle? Można, kiedy
ma się chustę. Nasz pierwszy spacer w chuście miał miejsce kiedy Julia miała 5
tygodni. Zamotałyśmy się, na wierzch zarzuciłam kurtkę męża (to tak a propo
gdyby ktoś pytał po co facetom kurtki) i
idziemy na spacer. Ludzie dziwnie na nas patrzą, jedni się uśmiechają, inni pytają
czy tam aby na pewno jest dziecko, a jeszcze inni patrzą takim wzrokiem jakby
chcieli zadać pytanie czy nie stać mnie na wózek. Najbardziej żywiołowo reagują małe dzieci –
zobacz mamo to dzidziuś.
Wracamy ze spaceru, mama
zadowolona, że udało nam się wyjść, a Julia śpi jeszcze 3 godziny po spacerze w
swoim łóżeczku. Od tego momentu chusta towarzyszy nam codziennie podczas spacerów,
razem robimy zakupy, powieszamy pranie, ścieramy kurze. Julia sobie słodko śpi,
a ja mam wolne dwie ręce :)
Na początku nie było wcale
tak prosto. Pierwsze wiązanie z Julią zajęło nam 15 minut i co chwilę były
jakieś poprawki, w końcu dziecko się rusza - to nie lalka. Teraz doszłyśmy już do wprawy i motamy
się w 3 minuty. Co prawda Julia nie lubi samego momentu dociągania chusty, ale
kiedy już wszystko jest tak, jak powinno słodko zasypia.
Noszę w chuście i nosić będę :)
A następnym razem o tym,
gdzie jeszcze chusta się świetnie sprawdza :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz