poniedziałek, 15 grudnia 2014

CHUSTOMAMA


Chusta- kawał materiału, a ile daje możliwości :)
Już kiedy byłam w ciąży na przymusowym zwolnieniu lekarskim szperałam sporo w Internecie, czytałam rożne książki. Największe wrażenie zrobiła na mnie „Księga rodzicielstwa bliskości” opisująca 7 filarów rodzicielstwa bliskości. Jeden z nich brzmi „noś swoje dziecko”. I kiedy tak zaczęłam zgłębiać temat pomyślałam, że fajnie byłoby nosić swoje dziecko w chuście. Zawsze wzruszały mnie wakacyjne obrazki mam noszących swoje dzieci w chuście nad morzem.
No i stało się… chcę nosić, no dobra, ale trzeba by się tego nauczyć nim się maleństwo urodzi. I tak to szperając w sieci trafiłam na Grażynę Kasprzak, która akurat w Śremie organizowała warsztaty chustowe. Zapisałam się…
Nadszedł koniec kwietnia, jadę na warsztaty prowadzi je przesympatyczna Ola Mazurek. Opowiada nam o fizjologii małego dziecka, o noszeniu, o tym dlaczego warto nosić. I wreszcie pokazuje nam wiązanie – kieszonkę. Trudna- nie trudna… myślę… spróbujemy. Wybieramy sobie chusty, dostajemy lalki i zaczynamy wiązać. Jak się okazuje łatwo się patrzyło, trudniej wykonać, ale jedno, drugie i trzecie wiązanie. i dochodzę do wprawy, i stwierdzam, że to fantastyczne uczucie, a to tylko lalka, to jak fajnie musi być, kiedy ma się w chuście własne dziecko. Wracam z warsztatów do domu, opowiadam mężowi jak to było fantastycznie i że ja chcę chustę, bo muszę przecież ćwiczyć wiązania. Przeglądamy strony z chustami, ceny zawrotne… no ale ma służyć na lata, więc nie warto byle czego kupować. W końcu wybieramy; piękna zielona nati baby. Przyjeżdża kurier z chustą, jestem zauroczona jaka ona ładna i od razu zaczynam wiązać misia :) Wszystko ładnie się udaje, trzeba tylko popracować nad dociąganiem przy szyi, żeby nie było za luźno. I tak sobie ćwiczę wiązania z misiem, aż do momentu kiedy mam kategoryczny nakaz leżenia…

Przychodzi ten wyczekany dzień… rodzi się Julia.
Odczekujemy trochę i kiedy mała ma 4 tygodnie próbuję swoich sił. Zawiązuję ją od razu (trwało to może z 15 minut z wieloma poprawkami), a ona wcześniej rozpłakana od razu się uspokaja i zasypia.
Chusta okazała się wręcz „magiczna”. Julia od początku naszej wspólnej drogi była dzieckiem o bardzo dużej potrzebie bliskości. Zasypiała na rękach, a odkładana do łóżeczka od razu się budziła. Od kiedy mamy chustę, śpi sobie słodko wtulona we mnie, a ja mogę obrać ziemniaki na obiad, powiesić pranie czy zetrzeć kurze.
Mieszkanie na 4 piętrze nie jest zbyt komfortowe, no ale co zrobić jak nie ma się wyboru? I jak tu wyjść na spacer z wózkiem, kiedy przez pierwszych 6 tygodni po porodzie masz nie dźwigać?
Można w ogóle? Można, kiedy ma się chustę. Nasz pierwszy spacer w chuście miał miejsce kiedy Julia miała 5 tygodni. Zamotałyśmy się, na wierzch zarzuciłam kurtkę męża (to tak a propo gdyby ktoś pytał po co facetom kurtki) i idziemy na spacer. Ludzie dziwnie na nas patrzą, jedni się uśmiechają, inni pytają czy tam aby na pewno jest dziecko, a jeszcze inni patrzą takim wzrokiem jakby chcieli zadać pytanie czy nie stać mnie na wózek. Najbardziej żywiołowo reagują małe dzieci – zobacz mamo to dzidziuś.
Wracamy ze spaceru, mama zadowolona, że udało nam się wyjść, a Julia śpi jeszcze 3 godziny po spacerze w swoim łóżeczku. Od tego momentu chusta towarzyszy nam codziennie podczas spacerów, razem robimy zakupy, powieszamy pranie, ścieramy kurze. Julia sobie słodko śpi, a ja mam  wolne dwie ręce :)
Na początku nie było wcale tak prosto. Pierwsze wiązanie z Julią zajęło nam 15 minut i co chwilę były jakieś poprawki, w końcu dziecko się rusza - to nie  lalka. Teraz doszłyśmy już do wprawy i motamy się w 3 minuty. Co prawda Julia nie lubi samego momentu dociągania chusty, ale kiedy już wszystko jest tak, jak powinno słodko zasypia.
Noszę w chuście i nosić będę :)
A następnym razem o tym, gdzie jeszcze chusta się świetnie sprawdza :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz