sobota, 28 lutego 2015

ZABAWY SENSORYCZNE

Dziś będzie o zabawach dla troszkę starszych dzieci niż Julka :)
A pisząc o starszych dzieciach mam na myśli 2-3latki.
Wszystkie zabawy zostały przeze mnie wielokrotnie przetestowane w ciągu 5 lat mojej pracy zawodowej, kiedy to prowadziłam zajęcia Domowego Przedszkola oraz Akademii Mamy, Taty i Malucha.
Każdy z nas wie, że dziecko to taki mały odkrywca, który najwięcej uczy się przez zabawę. Czasami rodzice nie zdają sobie sprawy z tego, że najprostsze rzeczy i przedmioty najlepiej nadają się do zabawy.
No więc czym takim bawiliśmy się na zajęciach??

Pudło sensoryczne 
To doskonała zabawa dla małych rączek, ale nie tylko :)))
Bierzemy miskę, pudło, cokolwiek co jest duże. Wkładamy przedmioty o różnych fakturach. W moim pudle znajduje się: fasola, kolorowe kamyki, pluszowe pompony, piórka, piłki styropianowe, kulki rattanowe, korki, gąbki, a następnie dajemy dziecku mniejsze miseczki, łyżkę i zachęcamy do zabawy.

Jak można się bawić?
- segregować przedmioty do pudełek
- zakopywać i wykopywać
- wsypywać i przesypywać
- wkładać fasolki do kulek rattanowych
- wkładać piórka do kulek rattanowych
- segregować materiałami
- segregować kolorami



Zabawy z galaretką
Najprostsza, a zarazem najsmaczniejsza zabawa. Wystarczy tylko przygotować galaretki w kilku kolorach, a następnie dać dziecku, które z pewnością będzie próbowało, dotykało, wąchało i eksperymentowało :)
Zabawa będzie świetna :) Troszkę sprzątania też będzie, ale radość malucha z pewnością bezcenna :)




Zabawy z fasolą
Wystarczy duże pudło i kilka kilogramów fasoli. Dzieci będą mieszać, przesypywać, wsypywać, zakopywać, segregować białą i fioletową do pudełek :) Świetna zabawa, która pozwala ćwiczyć chwyt szczypcowy.

Zabawy z kolorowymi pomponami 
Kolorowe pomponiki są miłe w dotyku, mają różną wielkość i kolory. Można mieszać je kopyścią, segregować kolorami albo wrzucać do butelki.


 Zabawy z kasztanami
Co prawda trzeba by poczekać na jesień, aby je zebrać, a później segregować wielkością, układać śmieszne ludziki na dywanie, albo mieszać kopyścią.


Pudło z makaronem
Podobnie, jak zabawa z fasolą; można mieszać, wsypywać do butelki, segregować różne rodzaje makaronów, zrobić naszyjnik albo grzechoczącą butelkę.



Kolorowy ryż
Sami w domu możecie stworzyć swój tęczowy ryż, Potrzebne będą: słoik, ryż, barwniki spożywcze i odrobina octu :)
Zabawa rewelacyjna, zwłaszcza kiedy wymieszacie wiele kolorów i powstanie wam coś w rodzaju tęczy.


Kuleczki hydrożelowe
Kolorowe kuleczki hydrożelowe zawsze robiły największą furorę na zajęciach wśród dzieciaków :)
A dlaczego są one takie fajne, a no dlatego, że są kolorowe, mokre, zimne, w dotyku troszkę galaretowate, można je zduszać, segregować kolorami, a kiedy się mocno zamiesza kopyścią to podskakują.


Zabawy sensoryczne, są sensorycznymi,  bo.....
1. rozwijają zmysł dotyku
2. rozwijają zmysł słuchu
3. rozwijają zmysł wzroku, a co za tym idzie koordynację ręka-oko
4. są świetne dla dzieci, które mają nadwrażliwość dotykową
5.rozwijają zmysł smaku (galaretka)
6. uczą kolorów
7. to pierwsze kroki w uczeniu się matematyki :)


Oczywiście, kiedy bawimy się z naszym maluchem, to cały czas musimy go obserwować, tłumaczyć, że tego się nie je (wyjątkiem jest oczywiście galaretka:) i nie zostawiać ani na chwilę bez opieki w czasie takiej zabawy. Niektórzy z Was pewnie powiedzą, że to niebezpieczne, że maluch może próbować coś zjeść. Jeśli konkretnie wytłumaczycie i będziecie obok, to wierzcie mi, nic podobnego nie będzie miało miejsca. 
W czasie mojej pracy z maluszkami żadne niczego nie zjadło, a zabawa była rewelacyjna :)
A po rewelacyjnej zabawie troszkę bałaganu, dlatego polecam na podłogę rozłożyć folię malarską, a jeśli macie taką możliwość, to zabawy te najlepiej sprawdzą się w ogrodzie :)
Dobrze jest też zacząć od pojedynczego pudła, a później stworzyć typowe pudło sensoryczne.
Udanej zabawy :)



piątek, 20 lutego 2015

CZEKAJĄC NA WIOSNĘ...


Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty... chciałoby się zaśpiewać....
Ale do wiosny jeszcze trochę i choć słońce za oknem pięknie świeci, to zanim przyjdzie ta prawdziwa wiosna to jeszcze troszkę czasu musi minąć....
A dlaczego tak bardzo już tęsknimy za wiosną???

1. Bo mama cierpi na chroniczny brak słońca.

2. Chciałabym wreszcie wyjść na dwór zakładając tylko baletki, a nie myśleć o tym, że jeszcze czapka, szalik, rękawiczki, itd.

3. Julia nie znosi zimowego ubierania się...zawsze kończy się ono tak samo (czytaj AWANTURA, choć ostatnio jest już troszkę lepiej), ale co nie zmienia faktu, że za każdym razem, kiedy na spacer wybieramy się wózkiem zastanawiam się, czy aby za cienko jej nie ubrałam.

4. Wnoszenie gondoli na czwarte piętro w kozakach, zimowej kurtce, czapce itd. sprawia, że nim znajdę się w domu, jestem już cała spocona i zmęczona.

5. Tęsknimy za całymi dniami spędzonymi na dworze, za śpiewem ptaków i długimi spacerami w ciepłym słońcu. 

6. Czekam na ten moment, kiedy pranie wystawię na balkon, a ono po prostu po 3 godzinach będzie suche. Męczące jest ciągłe kombinowanie z kaloryferami, wieszakami, itd.

7. Chciałabym już wreszcie założyć sobie i Julce cienką bluzeczkę, zamotać się w chustę i iść w stronę słońca, bez tych wszystkich kurtek, szalików i czapek.

Cóż pozostaje nam tylko czekać i czekać, z nadzieją, że już bliżej niż dalej i żadne niespodziewane zimowe anomalie pogodowe nas nie nawiedzą :))


środa, 18 lutego 2015

ZA CHODZIK DZIĘKUJEMY

Generalnie jestem mamą, która nie wybrzydza, ba cieszy się bardzo, kiedy jej dziecko dostanie nową zabawkę. Jeśli jest ona dostosowana do wieku Julki to po wypraniu, tudzież umyciu wędruje do Julkowego kosza z zabawkami. Jeśli jest przeznaczona dla starszego wiekiem dziecka - wędruje do szafy i czeka na swój odpowiedni moment....
Kiedy Julia się urodziła padło mnóstwo pytań o to, co by jej kupić: no więc mówię, że klocki piankowe na podłogę, matę edukacyjną, grzechotki.... 
Po czym pada kolejne pytanie: a chodzik, może chodzik????

Nie, nie za chodzik to my bardzo dziękujemy. I przy każdej okazji wszem i wobec powtarzamy, że nasze dziecko chodzika nie będzie miało i w chodziku nie będzie się uczyło chodzić...

Dlaczego? Bo moim zdaniem chodziki to zło. Wyrządzają dziecku więcej szkód niż przynoszą korzyści (no w sumie korzyści to chyba tylko dla rodzica - chwila spokoju, kiedy dziecko zajmuje się samo sobą). Tak wiele mówi się o tym, że chodziki powodują wady postawy, a mimo to koncerny zabawkowe wciąż produkują coraz nowsze i z coraz ciekawszymi bajerami chodziki. Ale czy to wina koncernów, czy ludzi, którzy mimo wszystko chodziki kupują??

Dziś, kiedy robiłam zakupy na targu, Julka leżała sobie w wózku i patrzyła swoimi wielkimi oczami na to, co działo się dookoła. Pani sprzedawczyni, notabene bardzo miła, pyta ile Julia ma, odpowiadam, że dziś kończy 5 miesięcy, na co pani mówi, mój to ma osiem miesięcy i tak śmiga w chodziku, to znaczy już drugi mamy, bo jeden rozwalił. Popatrzyłam na panią, nic nie powiedziałam, bo stwierdziłam, że nie ma sensu, za zakupy zapłaciłam i poszłam. A w drodze do domu pomyślałam z przekąsem, że moje dziecko to chyba względem dziecka tej pani jest bardzo mocno opóźnione w rozwoju, bo Julia mając 5 miesięcy jeszcze nie siedzi - i bynajmniej nie spieszy się nam, żeby siedziała. Jak będzie na to gotowa, sama zacznie siadać (dla tych, co nie wiedzą, dziecko samodzielnie powinno siedzieć w wieku 9 miesięcy).

A dlaczego jestem na nie względem chodzików???

1. Zacznijmy od tego, że w chodziku dziecko jest za szybko pionizowane, o wiele za szybko niż jego kręgosłup jest na to gotowy.
2. Dziecko wisi na swoich genitaliach (wybaczcie, ale inaczej tego nazwać nie można).
3. Maluch nie dosięga stopami do podłogi, a co za tym idzie odpycha się, najczęściej na palcach. Nie uczy się też naprzemiennego chodu, bo odpycha się dwoma nogami naraz.
4. Zaburzone zostają kolejne etapy rozwojowe - dzieci chodzikowe nie raczkują, bo włożone zostają do chodzika zanim osiągną umiejętność raczkowania.
5. W samodzielnych próbach stawania i poruszania się, dziecko pracuje nad równowagą, poznaje przestrzeń wokół siebie i rozwija świadomość własnego ciała - dziecko włożone do chodzika nie ma takiej możliwości.
6. Używanie chodzika może opóźnić proces samodzielnego chodzenia przez dziecko, które bez asekuracji będzie bało się zrobić kilka kroków.
7. W chodziku dziecko na miednicy siedzi, więc wyłącza ją z chodu.
8. Pozycja chodzikowa powoduje niefizjologiczne ustawienie i pracę stawów biodrowych (nie jest możliwa tzw.fizjologiczna pozycja żabki).

Tych 8 powodów mnie wystarczy, żeby powiedzieć zdecydowane NIE chodzikom. Oczywiście, że są mamy, które ze mną się nie zgodzą i powiedzą, że u nich chodzik się świetnie sprawdził, a żadnych wad postawy u dziecka nie zauważyły. Ja, podobnie, jak wiele innych antychodzikowych mam, świata nie zmienimy, możemy tylko sygnalizować do czego może prowadzić wkładanie dziecka do chodzika.

A i zapomniałam o jeszcze jednym bardzo ważnym argumencie.... nie będziemy mieli chodzika w domu, bo nie chcę mieć poobijanych ścian i futryn :)


źródło zdjęcia: http://www.bazarek.pl/produkt/1652478/chodzik-chodak-baby-mix-motylek-stopery-jakos.html





poniedziałek, 16 lutego 2015

NIE NOŚ, BO PRZYZWYCZAISZ

Nie noś, bo przyzwyczaisz...
Nie bądź na każde zawołanie, bo tak nauczysz...
Nie wiąż w chustę, bo tak się nauczy...
Jak to tak, że ona nauczona tylko na rękach?
Czy ona nie potrafi inaczej zasnąć, tylko musi leżeć na Tobie? (pozycja kangurowania)

Te i wiele innych tekstów mam okazję słyszeć i to wcale nie tak rzadko...
Jestem pewna, że niejedna mama słyszy mnóstwo takich życzliwych uwag, rad i porad...
O ile kiedyś jeszcze robiły na mnie jakieś wrażenie... o tyle teraz mam to po prostu gdzieś i co by się nie denerwować udaję, że w ogóle ich nie słyszę....

Ale gdyby tak zanalizować swoje macierzyństwo, to z pewnością każda mama doszłaby do wniosku, że "błąd wychowawczy" pt. nauczyłam nosić, a teraz wymusza, popełniła już w ciąży... no bo to wtedy przez 9 miesięcy dziecko było w nieustannym ruchu, kiedy mama się ruszała...no właśnie, a przecież wystarczyło brzuch odkładać na półkę, a nie nosić wciąż ze sobą...

Z czasem doszłam do wniosku, że mogą mówić sobie to, co chcą, a ja i tak będę robiła po swojemu, bo:

1. To moje osobiste dziecko, przeze mnie urodzone i nikomu do tego, czy będzie noszone, czy nie.

2. Jeżeli nauczę (w sumie już nauczyłam) nosić, to JA będę ponosiła konsekwencje owego nauczenia, bo to w końcu mama jest z dzieckiem w domu 24h.

3. W chustę motać będę tak często i długo, jak tylko mnie i Julii będzie się podobało, bo Julia ma zaspokojoną potrzebę bliskości, a ja dwie wolne ręce i odciążony kręgosłup. No, a jeśli ktoś uważa, że to nieodpowiednia pozycja dla malucha - to zanim zacznie troszczyć się o cudzy kręgosłup (z braku elementarnej wiedzy) niech zatroszczy się najpierw o swój własny.

4. Każdemu z nas zdarzają się problemy z zasypianiem i o ile dorośli potrafią sobie z tym poradzić, o tyle niemowlaki niekoniecznie. Stają się jeszcze bardziej niespokojne i rozdrażnione, więc jeśli zasypianie w pozycji kangurowania ma uspokoić i malucha i pomóc mu szybciej zasnąć, to dlaczego nie?

5. Czas, kiedy można nosić swojego malucha, zanim zacznie on stawiać pierwsze kroki, jest tak krótki w całym życiu człowieka, że nie wyobrażam odmówienia tej przyjemności zarówno sobie, jak i Julii.

A teraz trochę teorii naukowych:

1. Wiele badań dowodzi, że dzieci, które są często przytulane, noszone, mają zaspokojoną potrzebę bezpieczeństwa, a co za tym idzie lepiej się rozwijają.

2. U dzieci często noszonych i przytulanych zaobserwować można bezpieczny wzorzec przywiązania. W przyszłości dzieci te są odważniejsze i pewniejsze siebie.

3. Noszenie i kołysanie dziecka jest bardzo ważne dla rozwoju mózgu malucha. Stymuluje bowiem rozwój ucha wewnętrznego i móżdżku, a tym samym pozwala ćwiczyć koordynację ruchową oraz równowagę.

4. Badania dowodzą, że nierzadko trudności w nauce pojawiające się w okresie szkolnym, mają swoje korzenie w zaburzonym działaniu układu przedsionkowego z powodu jego niedostatecznej stymulacji w okresie niemowlęcym.

5. Noszenie i kołysanie dziecka przyspiesza dojrzewanie ważnych struktur układu nerwowego, wspomaga jego prawidłowy rozwój i funkcjonowanie.

Jak widać, dowody naukowe są niepodważane :)
Wskazują na to, aby nosić, nosić i jeszcze raz nosić :)
Tak więc my nosić się będziemy i w chuście i na rękach. Tak długo, jak tylko będziemy miały na to ochotę :)












niedziela, 15 lutego 2015

WSPIERANIE ROZWOJU OD URODZENIA, CZYLI W CO SIĘ BAWIĆ Z NIEMOWLAKIEM część 4



Dzisiaj będzie o macie edukacyjnej dla niemowlaków :)
Na rynku wybór ogromny, grające, nie grające, szeleszczące, z motylkami, Kubusiem Puchatkiem, klawiszami, lasem i tysiącem innych bajerów. Pewnie, gdybym sama miała ją kupować, to nie wiedziałabym na co się zdecydować, ale tak się stało, że Julka matę dostała od rodziców chrzestnych - właśnie taką z Kubusiem Puchatkiem.
Mata sprawdza się rewelacyjnie i zaraz o tym będzie, ale póki co słów kilka o matkowym eksperymencie.
Może nie do końca pedagogicznie matka postąpiła, ale użyła dziecka swego jedynego do małego testu. Zaintrygował mnie bardzo napis na kartonie maty 0+. Pomyślałam.... no może ktoś się pomylił... ale czytam tył opakowania i znów napisane, że mata nadaje się dla dzieci od urodzenia. No cóż widocznie ktoś jest niedouczony i nie ma chyba wyobrażenia o tym, jak funkcjonuje noworodek i że ostatnią rzeczą, jakiej by pragnął, to latające nad głową zabawki.... no ale matka pomyślała - zrobimy mały test. 
Pierwszy raz Julkę na matę położyłam w wieku 2 miesięcy i tak, jak przypuszczałam - wcale jej się nie spodobało. Nie interesowało jej dosłownie nic, wręcz przeciwnie, położona na macie momentalnie zaczynała płakać. Podobna sytuacja miała miejsce, kiedy Julia skończyła 3 miesiące. 
Dziecka mojego jedynego musiałam użyć, aby potwierdzić wiedzę, którą posiadałam od dawna (a której niestety nie posiadają koncerny zabawkowe, pisząc na opakowaniach bardzo głupie informacje), że maleńkie dziecko nie potrzebuje zabawek, grających melodyjek i latających nad głową zabawek. Małe dziecko najbardziej potrzebuje rodzica i jego obecności.
Ostatnie podejście do rozłożenia maty poczyniłam, gdy Julia skończyła 4 miesiące - widząc jej dotychczasowe osiągnięcia rozwojowe uznałam, że to jest właściwy  moment, no i nie pomyliłam się. Od tego czasu mata zagościła u nas na stałe. 
Mata edukacyjna jest miejscem, na którym Julka bardzo lubi spędzać czas. Interesuje ją dosłownie wszystko: grająca muzyczka, latający nad głową Kubuś, Kłapouch i Tygrys, duże lusterko oraz inne doczepione zabawki. Julka uwielbia je kopać, chwytać  i wkładać do buzi. A największą frajdę sprawia jej turlanie się po macie. 
Mata edukacyjna jest rewelacyjna dla maluszków powyżej czwartego miesiąca. Doskonale rozwija zmysł wzroku, dotyku, słuchu oraz ruchu. Rozłożona na podłodze jest bezpiecznym miejscem dla naszego szkraba, który już coraz więcej się rusza i próbuje się przemieszczać.




A co takiego jest w niej fajnego i rozwojowego dla maluszków???
- wyraźne kolory
- szeleszczące elementy
- dzwoniące i wykonane z przyjemnego materiału zabawki
- bezpieczne lusterko
- przyjemny w dotyku materiał
- dźwiękowe efekty - dwa rodzaje melodii oraz całkowite wyłączenie dźwięków






wtorek, 10 lutego 2015

CO CZYTA MAMA?

Molem książkowym byłam od zawsze. No może niekoniecznie lubiłam czytać lektury szkolne, ale książki samodzielnie wybrane bardzo, bardzo....
W czasie studiów z książkami się nie rozstawałam, zawsze w torebce jakaś musiała być, bo to albo autobus się spóźniał, albo tramwaj stał w korku... a że czasu marnować nie lubiłam to czytałam. Iście książkowy czas miałam, kiedy wraz z Julią w brzuchu leżałam na zwolnieniu lekarskim... oj wtedy to nadrobiłam książkowe i e-book'owe zaległości. No a potem...potem urodziła się Julka i czasu na czytanie jakby brak.... Oczywiście, że uda mi się przeczytać jakieś 10-20 stron dziennie, kiedy akurat znajdzie się chwilka, że Julka śpi, a w domu wszystko ogarnięte, ale nie zawsze. To nie to samo, co kiedyś...jeszcze jakieś 5-6 miesięcy temu potrafiłam w jeden dzień połknąć trzystu stronicową książkę...
No ale nie ma co narzekać. Przynajmniej w końcu na bieżąco jestem z dziecięcą literaturą :)
A jakie książki zachwyciły Julkową mamę???
Oto moja magiczna lista:
1. Jodi Picoult "Bez mojej zgody"
Książki tej autorki uwielbiam, w swojej domowej biblioteczce posiadam wszystkie, które zostały przetłumaczone na język polski i nie rozstaję się z nimi nigdy, co znaczy mniej więcej tyle - nie licz, że kiedykolwiek, jakąkolwiek pożyczę :)
"Bez mojej zgody" była pierwszą książką, tej autorki, którą przeczytałam. Porusza bardzo kontrowersyjny temat, a mianowicie prawa decydowania o swoim ciele, o zabiegach na nim przeprowadzanych. Kiedy na świat przychodzi córeczka, która okazuje się ciężko chora, rodzice podejmują decyzję o poczęciu, a właściwie zaprogramowaniu kolejnego dziecka, aby dzięki krwi pępowinowej uratować życie starszej córki... ale niestety jak to w życiu bywa, nie zawsze jest kolorowo. I okazuje się, że krew pępowinowa nie wystarcza, potrzebne są kolejne przetoczenia krwi, przeszczepy szpiku. Dziewczynka w końcu ma dość - wytacza proces swoim rodzicom, aby samodzielnie decydować o własnym ciele. Co z tego wyniknie?
Przeczytajcie sami :)

2. Jodi Picoult "Krucha jak lód"
Książka, która porusza kontrowersyjny temat błędów lekarskich w czasie robienia badań usg...
Nic więcej nie napiszę, bo jak zacznę, to zdradzę Wam całą fabułę... To jedna z tych książek, których się nie zapomina.

3. Jannette Kalyta "Położna. 3550 cudów narodzin"
To pozycja która zupełnie zmienia pogląd na poród. Pokazuje, jak pięknym i pozytywnym doświadczeniem może być czas przychodzenia na świat dziecka. Tyle tylko, że potrzebne są do tego odpowiednie osoby, które wierzą w to, że uczestniczą w swego rodzaju "misterium".


4. "Balsam dla duszy"
Zbiór krótkich z życia wziętych historii, które pokrzepiają serce i dusze. Na rynku znaleźć można mnóstwo różnych wydań: dla kobiety, dla matki, dla dziecka, dla duszy samotnej, na Boże Narodzenie i wiele innych.


5. Dorota Terakowska "Poczwarka"
Książka o Myszce - dziecku z zespołem Downa, które na poddaszu odkrywa swój świat do zabawy. Urzekła mnie w czasie studiów.  Wielokrotnie do niej powracałam.


6. Anne Dauphine Julliand "Ślady małych stóp na piasku"
Książka o matczynej miłości, o chorobie, gniewie, zaprzeczaniu i godzeniu się ze śmiercią własnego dziecka.


7.Leszek K. Talko "Dziecko dla odważnych"
Pozycja rewelacyjna dla tych wszystkich, którzy spodziewają się dziecka. Dostałam tę książkę, kiedy byłam w ciąży. Śmiałam się w głos, kiedy czytałam niektóre historyjki z życia rodziny Talko. A teraz po prawie pięciu miesiącach wiem, że sporo z nich jest naprawdę prawdziwych.







Rozpoczęta jakiś miesiąc temu.... "Pół życia" Jodi Picoult... tak się zastanawiam, czy kiedykolwiek uda mi się ją dokończyć...



poniedziałek, 2 lutego 2015

FAJNIE JEST BYĆ MAMĄ :)

Mamą chciałam być od zawsze, no może prawie od zawsze :)
Kiedy szykowały się rodzinne imprezy, to zawsze ja ogarniałam całe "domowe przedszkole", a później przyszedł czas na pracę z fantastycznymi maluchami i ich rodzicami (niektórzy nawet mnie czytają, tych serdecznie pozdrawiam :) Okres ten był dla mnie czasem zdobywaniem nowego doświadczenia, obserwowania rozwoju dzieci, podążania za nimi i uczenia się od nich. Zawsze jednak w mojej głowie świtała mi myśl, że chciałabym tak samo pokazywać świat mojemu dziecku, bo przecież jest on tak interesujący. I stało się - od ponad czterech miesięcy wspólnie z Julką bawimy się i poznajemy otaczającą rzeczywistość. Każdy dzień wnosi coś nowego, niezwykłego....
Nasze wspólne poznawanie się zaczynałyśmy bardzo wcześnie, kiedy Julka była w maminym brzuchu. Wtedy to śpiewałam jej piosenki, opowiadałam, co robię i czytałam książki....duuuużo czytałam :)
a później nadszedł ten upragniony dzień, kiedy to Julka opuściła brzuch i zechciała pokazać się światu :)
Początki łatwe nie były...czasem dopadały mnie chwile okropnego zmęczenia i wyczerpania...ale ani na chwilę nie pomyślałam o tym, że chciałabym cofnąć czas.... teraz po tych ponad czterech miesiącach, kiedy już się siebie powoli nauczyłyśmy jest fantastycznie :) ja wiem, kiedy Julka ma ochotę na drzemkę, kiedy przez płacz sygnalizuje, że jest głodna, chce się przytulić, albo po prostu pobawić.
Uwielbiam ten czas, kiedy jesteśmy sobie same w domu i razem sprzątamy, gotujemy obiad i bawimy się. Cieszą niezwykle małe Julkowe sukcesy- złapana zabawka, zainteresowanie wierszykiem, radość z czytanej książeczki i ten wzrok utkwiony w mamę w czasie wierszyków - masażyków :)
Cieszy promienny uśmiech, kiedy nad ranem pochylam się nad Julkowym łóżeczkiem i te radosne oczka, które chciałyby powiedzieć: "cześć mamo, wyspałam się" :)
I teraz jestem już w 100 procentach przekonana i mogę powtórzyć za Natalią Niemen, że "jetem mamą, to moja kariera, jestem mamą na zawsze od teraz".
Pewnie, że nie zawsze jest tak kolorowo i przychodzą gorsze dni, kiedy Julka ma zatkany nosek, swędzą ją dziąsełka i jest niewyspana, a mama po zarwanej nocy nie ma na nic siły. Kiedy trzeba wstawić trzecią pralkę w ciągu dnia, bo na kocyk się ulało, a z pampersa bokiem poleciało...Ale to takie niuanse, które są mało ważne, bo promienny uśmiech Twojego malucha wynagradza wszystko :)
A więc podsumowując bycie mamą jest fantastyczne, bo:
1. Masz kogoś, kto co dzień budzi Cię swoim promiennym uśmiechem :)
2. Każdy dzień przynosi coś nowego, a trzymana w maleńkich rączkach zabawka daje tyle radości, co wygrana w totolotka :)
3. Możesz przytulać swój Skarb milion razy dziennie :)
4. Możesz motać w chustę i dumnie iść na spacer :)
5. Możesz czytać bajki dla dzieci i nikt się z tego nie będzie śmiał :)
6. Kiedy wchodzisz do sklepu z odzieżą to zawsze najpierw kierujesz się na dział dziecięcy i nawet, jak szafa pęka w szwach od Julkowych ciuszków, to zawsze coś fajnego się znajdzie :)
7. Dochodzisz do wprawy w segregowaniu prania i wiesz, że jesteś w stanie wyprać i wyprasować 3 pralki w ciągu jednego dnia :)
8. Masz kogoś dla kogo jesteś całym światem :)))

I jeszcze mnóstwo innych powodów, ale te pozostaną już moją słodka tajemnicą :)



niedziela, 1 lutego 2015

DZIEŃ Z KSIĄŻKĄ: KTO ROBI HU-HU?


Dziś chciałam Wam zaprezentować kolejną rewelacyjną książeczkę dla maluszków: "Kto robi hu-hu?" Wydana została przez edukacyjny Egmont, a rekomendowana jest dla dzieci w wieku 0-2 lata (choć z powodzeniem można czytać ją też starszakom).
Formuła książki jest bardzo prosta, ale to właśnie ta prostota w niej mnie urzekła. Po prawej stronie obrazek przedstawiający zwierzaki, a po lewej krótki rymowany wierszyk.
Poznać możemy rybę, węża, myszkę, psa, kwokę i wiele innych zwierzaków.
Wierszyki napisane są w taki sposób, że rodzic niejako jest zmuszony do zaprezentowania swojemu maluchowi odgłosów, jakie wydają poszczególne zwierzątka, a to - nie ukrywajmy - sprawia dzieciom wiele radości. Julia uwielbia, kiedy naśladujemy różne odgłosy, a w szczególności odgłosy zwierząt- wtedy słodko  się śmieje, a nawet swoje usta układa, w taki sposób, jakby też chciała coś powiedzieć. 
Dodatkową atrakcją książki jest dziura wycięta na oko poszczególnych zwierząt :) I jakże od razu robi się kolorowo :)